Hipnoza regresyjna LBL wg metody Michaela Newtona – relacja uczestniczki

Poniżej przedstawiam Ci relację jednej z uczestniczek sesji hipnozy regresyjnej LBL wg Michaela Newtona, która po latach przedstawiła mi swoje odczucia. Niejako niesiona głosem z własnego wnętrza. Za jej zgodą prezentuję Ci ten oto materiał, aby dać Ci dodatkowy pogląd na owo doświadczenie.

Zawsze wiedziałam, że jest Coś Więcej. Przyszedł na to czas, żeby to sprawdzić, dowiedzieć się więcej o sobie na linii Czasu. Dlatego poddałam się hipnozie regresyjnej LBL Życie Między Życiami. W tej hipnozie zostanę wprowadzona do moich wspomnień z poprzedniego wcielenia, zachowanych w mojej Podświadomości. Następnie zostanę przeniesiona do mojej Nadświadomości, do miejsca, w którym żyję i w którym żyjemy my wszyscy, gdy nie wcielamy się w żadne ciało ani inną formę bytu. Opiszę tu wszystkie obrazy, które zobaczyłam, odczucia emocjonalne, słowa, które otrzymałam. Od samego początku hipnozy do jej końca.

Po wejściu w stan głębokiej relaksacji wchodziłam stopniowo w stan hipnotyczny. Gdy Marcin poprosił, żebym wyobraziła sobie miejsce, w którym czuję się dobrze i bezpiecznie i przeniosła się tam, znalazłam się na szczytach gór spowitych chmurami. Siedziałam na jednym z nich, bardzo wysoko nad Ziemią i blisko Nieba. Widziałam wierzchołki innych wysokich gór, a wokół mnie lekko unosiły się chmury. Było cicho, spokojnie i bezpiecznie. Czułam się bardzo dobrze.

Następnie Marcin powiedział, bym poprosiła swoje serce, żeby otworzyło przede mną obrazy z mojej przeszłości i bym poprosiła o pomoc mojego duchowego Przewodnika. Gdy to zrobiłam, powiedział: -Teraz cofniesz się w czasie do swojego dzieciństwa. Przywołaj jakieś dobre wspomnienie z tego okresu.

– Co widzisz?

– Jestem w pokoju, w moim dawnym domu.

– Ile masz lat?

– Cztery. Siedzę na łóżku, mam w rękach misia. Miś jest pluszowy, jasnobrązowy.

– Co jeszcze widzisz?

– Mam czerwone butki. Macham nóżkami.

– Masz czerwone butki – powtórzył za mną Marcin – Dobrze. Teraz przesuniesz się nieco w czasie do chwili, gdy jesteś w łonie swojej mamy. Jesteś już dość duża. Co widzisz?

– Widzę moje rączki, dotykam nimi nosa. – Dobrze. Czy wyczuwasz jakiś kontakt ze swoją mamą?

Zastanawiam się, nasłuchuję. – Nie.

– Dobrze. Przesuń się teraz nieco do chwili, gdy jesteś w łonie swojej mamy, ale jeszcze maleńka, na początku ciąży. Co widzisz?

– Widzę przestrzeń wypełnioną płynem i coś w niej pływa, coś płaskiego i ciemnego.

– Dobrze. Czy możesz powiedzieć, czy jesteś cały czas w brzuchu swojej mamy? Czy może opuszczasz to miejsce od czasu do czasu?

– Nie wiem. Trudno mi powiedzieć. Widzę ulice, którymi chodzi moja mama, miejsca mi znane (to była ulica Wojska Polskiego na wysokości obecnej Biedronki i Szkoły nr 3).

– Dobrze – powiedział Marcin – Teraz cofniesz się do swojego poprzedniego wcielenia. Ale najpierw przywołaj miejsce, które szczególnie lubisz.

Znalazłam się na niewysokiej skale, o którą obijały się fale morza. Siedziałam na tej skale, patrzyłam w morze, a wiatr rozwiewał moje długie, falowane włosy. Było mi bardzo dobrze Wtedy Marcin powiedział, że gdy dotknie mojego nadgarstka, wejdę w Podświadomość jeszcze głębiej i przeniosę się do mojego poprzedniego wcielenia.

– Co teraz widzisz? – zapytał. – Stoję za czarną kotarą. Mam ją przed samą twarzą.

– Co to za kotara? -Taka, jak za sceną, to kulisy.

– Co jest za tą kotarą?

Uchyliłam ostrożnie kotarę i zobaczyłam scenę, na której stała kobieta. Miała upięte do góry ciemne włosy i sukienkę wzorzystą, z przewagą czerwieni. Kobieta patrzyła w moim kierunku. Nagle znalazłam się na scenie obok niej. Blisko krawędzi przodu sceny.

– Co robisz?- spytał Marcin.

– Jestem na scenie.

– Jak masz na imię?

– Margo. – Ile masz lat? – 25 – W jakim języku mówisz? – Po flamandzku. – Po francusku? – dopytywał Marcin.

– Nie, po flamandzku – odparłam pewnie i z dumą.

– Co robisz na tej scenie? Chwila milczenia, czekałam na kolejny obraz.

– Ja śpiewam. Obie śpiewamy. I tańczymy! Mam niebieską sukienkę i długie, jasne, falowane włosy. I drewniane buty.

– A, masz drewniane buty – przytaknął Marcin.

– Tak. Kiedy tańczymy, wystukujemy nimi rytm.

– Czy na widowni są ludzie? -Tak.

– Czy podoba im się to, co robicie? – Tak! Jest super! Ja śpiewam i tańczę na scenie! Podoba mi się to! Raz po raz dawałam wyraz mojej radości. Byłam szczęśliwa. Śmiałam się.

– Dobrze – powiedział Marcin – teraz przesuniemy się trochę w czasie do przodu.

– Jesteś teraz starsza, Margo. Gdzie teraz jesteś?

Zobaczyłam siebie w porcie, przy rybnym targu. Niosłam duży kosz z rybami, wspierając go na prawym boku.

– Ile masz teraz lat, Margo?- zapytał Marcin.

– 40. Mam 40 lat.

– Jak wyglądasz?

Widziałam, że mam długą, szarą spódnicę, długie włosy, falowane, ale już ciemniejsze i chustkę na głowie.

– Co robisz? – Sprzedaję ryby.

– A więc pracujesz tutaj? – Tak. – Czy jest ktoś z tobą? – Nie, jestem sama. – A więc pracujesz sama na utrzymanie swojej rodziny?

Zastanowiłam się. – Widzę śmierć – powiedziałam.

– Kto umarł?

– Mój tata. Ogarnęła mnie rozpacz i zaczęłam szlochać.

– Kochałaś go ? – Tak, bardzo. Wciąż płakałam.

– Dobrze, Margo – spokojnie powiedział Marcin – Weź teraz kilka głębszych oddechów. Pooddychaj, spokojnie. Dobrze. Teraz przenieś się w inne miejsce niż targ. Gdzie teraz jesteś?

– Przed domem. Nie, przed chatą, tak, to chata.

– Czy to twoja chata? -Tak. – Co tam robisz? Zobaczyłam, że obok chaty, z lewej strony na podwórzu stoi łódź. Drewniana, biała. Chodziłam wokół tej łodzi i gładziłam ją ręką.

– Nikt już nią nie pływa-powiedziałam.

– Ach, więc to pamiątka? – Tak. – Czy jest tam ktoś jeszcze?

Zobaczyłam przed płotem chłopca. Ponad sztachetami wystawała jego jasna głowa z prostymi włosami. Przechodząc spoglądał na mnie. Mógł mieć 15 lat.

– Mam syna – powiedziałam.

– Dobrze. Zostawmy to miejsce – poprosił Marcin – Teraz przeniesiesz się do dnia twojej śmierci. W ostatni dzień twojego życia. Co widzisz? Co się dzieje?

– Jestem na cmentarzu. Widzę nagrobki. To mały cmentarz.

– Czy są tam też nagrobki dzieci?

– Tak, chyba są. Są. Ale ja żyję. – Dobrze, Margo. Przenieś się teraz w ostatnią godzinę twojego życia. Gdzie jesteś? Co robisz?

– Siedzę skulona przy murze. Kucam. Nie, raczej siedzę skulona przy samej ziemi.

– A, siedzisz przy murze. Co robisz?

– Widzę szkło porozbijane obok mnie. Jest rozbita butelka. Ja chyba się zabiłam, nie wiem, myślę, że mam krew na rękach. Nie widzę tej krwi, ale tak mi się wydaje, że się zabiłam. Zimno mi. Moje ciało zaczyna się trząść. Zwłaszcza brzuch, jest mi zimno. Marcin przykrywa mnie kocem.

– Weź kilka głębokich oddechów. Co dzieje się teraz?

– Unoszę się nad moim ciałem. Widzę je, jestem nad nim. Patrzę na nie z góry. Dobrze, że to się skończyło. Dobrze, czuję ulgę, że to życie się skończyło. Teraz unoszę się nad oceanem. Nie, to morze, nad morzem. Kochałam to morze. Czuję ulgę, ale nadal się trzęsę i muszę nabierać głębokie oddechy, żeby się uspokoić.

– W porządku – mówi Marcin – To życie się skończyło. Teraz unieś się wyżej, jeszcze wyżej. Rozejrzyj się dookoła. Co widzisz?

Rozglądam się. Jestem w cudownej przestrzeni. Sam błękit. Wielka, błękitna przestrzeń bez ograniczeń. Nagle jestem w korytarzu. Siadam na odchylanym od ściany krzesełku i czekam.

– Gdzie teraz jesteś? – pyta Marcin.

– Jestem w korytarzu. Ściany są przezroczyste. Widzę przez nie otaczający mnie błękit.

– Jak teraz wyglądasz?

– Mam czarne, króciutko ścięte włosy, tak jak chłopiec i seledynową sukienkę. Sukienka ma dekolt w łódkę (pokazuję ręką) i krótki rękaw. I mam długie palce, piękne, takie wiesz, jak u pianisty (bardziej to wiem, niż widzę).

– Co robisz?

– Czekam – odpowiadam. Wstaję i podchodzę do przezroczystej ściany korytarza. Zauważam, że ściany są wypukłe, a daleko przede mną, w błękitnej przestrzeni jest inny korytarz, którym ktoś przechodzi. Po mojej prawej stronie jest duża kopuła, do której bym doszła, gdybym poszła moim korytarzem. Dzielę się z Marcinem moim spostrzeżeniem.

– Ktoś idzie korytarzem, który widzę przede mną.

– Czy ten ktoś idzie do ciebie?

– Nie, jest daleko, gdzieś idzie, ale nie do mnie.

– Rozejrzyj się, co jeszcze widzisz? Po mojej prawej stronie, blisko mnie zauważam krótki korytarzyk, na końcu którego są ciemnego koloru drzwi. Mówię o tym Marcinowi.

– Czy możesz przejść przez te drzwi? – pyta – Nie wiem.

– Dlaczego nie wiesz?

– Nie wiem co będzie, gdy je otworzę. Tu wszędzie jest przestrzeń bez podłóg (śmieję się i szybko poważnieję). Muszę iść do pomarańczowego. Muszę iść tam, gdzie jest pomarańczowy kolor.

– Dlaczego?

– Nie wiem, mam takie przekonanie.

– Czy nadal stoisz przed drzwiami?

– Tak – A co się robi, gdy chce się wejść przez drzwi? – Puka się – odpowiadam i nagle jestem już za tymi drzwiami. Jestem w błękitnej przestrzeni. Rozglądam się z zaciekawieniem i zachwytem. Mam wrażenie, że przesuwam się przezroczystym mostem. Unoszę głowę i widzę nad sobą wyspę, zieloną wyspę. Jest na niej dużo bardzo gęstych i mocno zielonych drzew.

– Widzę wyspę, pójdę tam – oznajmiam i natychmiast jestem na tej wyspie. Na wyspie są ptaki! Mnóstwo cudownych ptaków, a ich pióra są pomarańczowożółte. Jestem zachwycona.

– Ptaki! Cudowne moje ptaki! – mówię z zachwytem.

– Czy te ptaki cię znają? – pyta Marcin. Wyciągam prawą rękę w bok i jeden z nich siada mi na ręce.

-Tak! Znają mnie! – Widzisz – mówi Marcin – Po tak tragicznym przeżyciu bywa, że musisz odpocząć, ten odpoczynek ci się należy. Naciesz się tym, tą wyspą.

– Moje ptaki! Jak tu pięknie! Oddycham z ulgą. W pewnym momencie znów zaczęłam rozglądać się po błękitnej przestrzeni. Zobaczyłam, że są w niej jakby zawieszone przezroczyste mosty. Poczułam, że muszę opuścić wyspę i iść.

– Muszę iść – powiedziałam.

– Gdzie idziesz? – spytał Marcin.

– Do tej dużej, białej kopuły. Nagle znalazłam się na przezroczystym moście i w chwilę potem w środku kopuły. W środku wszystko było białe. Gdy się tam znalazłam, ściany zaczęły się rozszerzać. Zauważyłam, że z daleka ktoś idzie w moim kierunku.

– Ktoś do mnie idzie-powiedziałam. – Czy to twój przewodnik? – zapytał Marcin.

– Jeszcze nie wiem, nie widzę – odpowiedziałam. Minęło trochę czasu i nagle stanęła przede mną kobieta. Natychmiast zobaczyłam jej długie, bardzo gęste, falowane od samego środka głowy włosy, które stopniowo nabierały barwy, aż stały się pomarańczowe. Powiedziałam o tym na głos.

– A, to dlatego chciałaś iść tam, gdzie jest pomarańczowy kolor – potwierdził Marcin. Przyglądałam się mojej przewodniczce. Ma mocne, poważne spojrzenie. Oczy lekko skośne, uważne. Pytam ją o moje poprzednie, dopiero zakończone wcielenie i pokazuje mi obraz z mojej lewej strony. Widzę białą, drewnianą łódkę unoszoną przez fale i chłopca o jasnych włosach tuż przy niej, w wodzie. Zaczynam płakać. Zrozumiałam, że mój syn się utopił.

– Weź głęboki oddech-mówi Marcin. Gdy się uspokajam, Marcin przypomina mi o pytaniach, które chciałam zadać mojej przewodniczce.

– Zrób to teraz – mówi. Pytam więc ją o lęki, które mam. Jak mam się ich pozbyć? Jak sobie z nimi radzić? Odpowiada mi: To jest twoja praca. Zadaję więc drugie pytanie.

– Wiesz, że mój syn ma kłopot z oddychaniem. Jak mam mu pomóc? Odpowiada mi: Odpowiedź przyjdzie. Nasza rozmowa odbywa się inaczej niż się rozmawia na Ziemi. Ja pytam słowami, a odpowiedź po czasie brzmi w moich uszach., ale nie widzę, by przewodniczka otwierała usta i mówiła do mnie. Widzę tylko, że wpatruje się we mnie. Jest skupiona i poważna. Pytam ją o moje dusze, moją grupę dusz. Czy mogę ich zobaczyć? I nagle jestem poza tą białą kopułą, w błękitnej przestrzeni i widzę z mojej lewej strony, na górze wyspę. Na tej wyspie są drzewa, a ich liście są pomarańczowe. Lekko poruszają się na wietrze.

– Jestem na wyspie. Ale tu pomarańczowo-mówię.

– Co masz na myśli mówiąc ,,pomarańczowo”? – pyta Marcin.

– Drzewa mają takie liście, pomarańczowe, jak jesienią-porównuję.

– A, rozumiem. Czy jest tam ktoś jeszcze? W środku wyspy zauważam palące się ognisko. Mówię o tym na głos.

– Ognisko, miejsce do rozmów, do tego, żeby usiąść i porozmawiać.

– Czy jest tam ktoś? Przy tym ognisku? – pyta Marcin.

– Widzę, że na ławce, na takiej półokrągłej, wokół ogniska siedzą postaci.

– Czy to twoja grupa dusz?

– Myślę, że tak.

– Czy rozpoznajesz kogoś?

– Nie. Oni są ubrani w brązowe szaty, a na głowach mają kaptury.

– Ach tak. To rzeczywiście trudne, by zobaczyć, kto to. Czy możesz ich poprosić, by zdjęli kaptury?

– Nie wiem.

– Myślisz, że mogłabyś usiąść koło nich?

Myślę, że tak, więc siadam z samego brzegu ławki, z prawej strony, obok jednego z nich.

– Czy teraz kogoś rozpoznajesz? – pyta Marcin. Wstaję więc z ławki i staję przed pierwszą postacią. Wtedy oni ściągają kaptury z głów. Pierwsza postać jest młodym chłopcem. Łapię się na tym, że chciałabym, żeby to był D (mój nieżyjący syn), ale do końca nie jestem pewna. Wiem natomiast, że to młody chłopak. Wiem, że obok siedzi starszy od niego, ale nadal dość młody mężczyzna. Czuję, że to mój tata. Ma takie oczy, nieco wąskie, lekko rozciągnięte ku skroniom. Gdy patrzy w lewą stronę, widzę wydatny (ale nie za duży), lekko zadarty nos i mocną, lekko wysuniętą do przodu szczękę. Przesuwam się dalej w lewo, do kolejnej postaci, ale jej nie rozpoznaję. To kobieta, ale nie wiem, kim jest.

– Czy rozpoznajesz te postaci? – pyta znów Marcin.

– Nie jestem pewna, nie wszystkie.

– A ile ich jest? – Pięć. Idę dalej. Staję przed kolejną postacią, która ściąga z głowy kaptur i widzę bardzo wyraźnie moją ciocię, która filuternie na mnie spogląda i się śmieje.

-Ciociu! – wołam – Śmieje się, zawsze była z niej niezła rozrabiara! Lubiła sobie żartować. Była nerwowa, ale wesoła – wspominam ciocię z jej życia na Ziemi.

– Ach tak? – Marcin jest rozbawiony moją reakcją i moimi ziemskimi wspomnieniami.

– Tak! I mam wrażenie, że to z tymi kapturami to niezły żart w moją stronę. Ciocia ma czarne, mocno czarne włosy, dość krótkie, boki włosów lekko wywinięte i wyraźne, duże, kształtne, ciemne oczy. Jest śliczna. Śliczna i radosna. Uśmiecha się do mnie. Mam w sobie wielką radość widząc ją. Przechodzę do ostatniej postaci i już wiem, że to mała dziewczynka o jasnych, prostych włoskach z rzadką, delikatną grzywką. Mimo, że to mała dziewczynka, mam świadomość, że to moja babcia. Jestem jednak zdziwiona faktem, że moja babcia jest tutaj małą dziewczynką. Wracam na początek ławki i siadam koło mojego taty. Tata bierze mnie za moją lewą rękę. Trzymamy się za ręce, a ja znów pytam:

– Tato, czy ten lęk jest mi nadal potrzebny?

– Już wiesz, co jest ważne – odpowiada tata. Chwilę tak siedzimy i cieszę się tym momentem, gdy moja dłoń jest w dłoni mojego taty.

– Czy chcesz jeszcze zapytać o coś swoją przewodniczkę, zanim opuścisz to miejsce? Czy jest tam? Jeśli nie, możesz ją poprosić, żeby przyszła – podpowiada mi Marcin. Kieruję myśl do mojej przewodniczki i widzę ją, jak stoi przed ogniskiem, nieco niżej niż ja, z lewej strony przy drzewie. Podchodzę do niej.

– Czy możesz zapytać swoją przewodniczkę, po co przyszłaś na Ziemię jako M? Co M ma tutaj do zrobienia? – sugeruje Marcin. Pytam więc o to…..J. Tak ma właśnie na imię moja przewodniczka. Właśnie sobie przypomniałam i cieszę się z tego.

– J mówi, że mam iść do ludzi-mówię.

– Kim jest J? -To moja przewodniczka. -A, ma na imię J?

– Tak – odpowiadam z przekonaniem.

– I mówi, że masz iść do ludzi? Czy w życiu codziennym jesteś zamknięta w sobie? Stronisz od ludzi?

– Tak, jestem taka do środka, wiesz…

– A, rozumiem. Czyli masz iść do ludzi.

– Tak. Mówi, że mam iść do ludzi i pokazać swoją siłę.

– A, rozumiem. Pokazać swoją siłę. Iść do ludzi i pokazać swoją siłę – Marcin powtarza słowa, które ode mnie usłyszał.

– Powiedziałaś mi, że w życiu czujesz się trochę tak, jakbyś była na bocznym torze. Czy twoja przewodniczka mogłaby ci wskazać, podpowiedzieć, jaką drogę powinnaś wybrać? Co możesz zrobić w życiu jako M? Pytam o to swoją przewodniczkę. W odpowiedzi widzę szpital w moim mieście, dokładnie jego część nad głównym wejściem, piętro z lewej strony. Następnie widzę salę szpitalną i leżących tam ludzi. To starzy ludzie. Mówię o tym Marcinowi.

– A, czyli pomoc ludziom w szpitalu – podtrzymuje wątek Marcin.

– J niewiele do mnie mówi. Jest wymagająca. To ostra dziewczyna – stwierdzam. Marcina ta uwaga rozbawia.

– Możesz teraz jeszcze chwilę pobyć w tym miejscu, zanim je pożegnasz – mówi. Zanim opuszczę wyspę, chcę się pożegnać z moimi duszami. Szczególnie chcę pożegnać tego młodego chłopca, którego twarzy nie rozpoznałam. Przytulam go więc mocno, a on nadal ma na głowie kaptur, nie widzę więc jego twarzy. Ale tulę go serdecznie. Pozostaję tam jeszcze przez chwilę, by nacieszyć się tą ogromną, nieskończoną, błękitną przestrzenią. Przestrzenią bez ograniczeń. Pełną spokoju. Poprzetykaną przezroczystymi korytarzami, mostami i kopułami. Błękit mnie koi. Nie chcę opuszczać tego miejsca.

P.S.

W tej błękitnej przestrzeni wszystkie kolory, które widzę, są o wiele bardziej intensywne niż te widziane na Ziemi. Czarne włosy i ciemne oczy cioci Bolci, pomarańczowe włosy mojej przewodniczki Judyty, zieleń drzew na wyspie i barwy ptaków. Wszystko jest intensywne, wyraziste, czyste.